„Przypatrz się uważnie każdemu dziecku w klasie z osobna, czego mu potrzeba, a zobaczysz, że nie będzie Ci potrzebny żaden program nauczania”, mówiła Wanda Banaszewska, młodszej Mirce Słoneckiej, ponad ćwierć wieku temu. Wanda była pierwszą, która w miejsce zabawnych rysunków dziecięcych umieszczała na ścianach prezentacje, wypracowania i prace literackie maluchów. Innym te pierwsze próby wydawały się bardzo nieporadne i próbowali je „poprawiać”, dodawać rymy lub szlifować składnię. Jednak Wanda wysłała wiersze dzieci na konkurs tak, jak zostały napisane, bez żadnych zmian – i jej uczniowie wygrali. W Dzień Dziecka łączyła maluchy z uczniami starszych klas, już nastolatkami, w zespoły wspólnie pracujące nad tym samym projektem. Dziś jest to być może standard, jednak w latach 90. ubiegłego wieku takie koncepcje budziły grozę u wielu pedagogów, podobnie jak sama metoda projektów, którą wprowadzała jako pierwsza. Na pewno nie było wówczas standardem indywidualne dostosowanie środków i metod do każdego ucznia.
Wanda była pionierką od samego początku, gdy jako młoda dziewczyna ze Śląska rozpoczęła pracę w typowych państwowych szkołach, m.in. na warszawskiej Sadybie. Pionierką zmian stała się początkowo nie poprzez szkolenia czy lektury, lecz dzięki swej niezwykłej intuicji i zmysłowi obserwacji, niewątpliwemu talentowi i empatii. Z tych samych powodów zawsze była tą, która na zebraniach i posiedzeniach rad szkolnych brała w obronę uczniów: „Czego chcecie, oni jeszcze rosną, zmieniają się, trzeba tylko dać im szansę.” W każdym dziecku szukała czegoś dobrego. Tzw. trudny uczeń nie był dla niej „przeszkodą” do realizacji własnych planów. Był celem sam w sobie.
Naturalnie taka postawa nie zawsze podobała się w szkole, podobnie jak poświęcanie prywatnego czasu poza godzinami pracy. Już jako doświadczona nauczycielka Wanda miała zwyczaj w niedziele zaraz po wczesnym obiedzie zabierać się za przygotowanie zajęć na kolejny tydzień, co zajmowało jej resztę dnia. Nie lubiła, kiedy jej wtedy przerywano. Było tak, choć wychowywała córki, a później zajmowała się licznymi wnukami. W szkole często obowiązuje zasada, by się „nie wychylać” i robić tylko tyle, ile jest niezbędne. Przy słabych zarobkach i ogromnej przewadze kobiet w polskiej edukacji, zwykle prowadzących „na drugi etat” dom dla męża i dzieci, często słyszy się: „Praca nie jest moim celem życiowym, bardzo przepraszam.” Pasja i zaangażowanie bywają źle widziane. Wanda zaczęła więc szukać dla siebie innego miejsca – i znalazła młodą prywatną szkołę w podwarszawskim Konstancinie. Tu jednak również odstawała od swych koleżanek, które kładły nacisk na podawczy, jednostronny przekaz wiedzy. Ona, niepozorna, nie była też osobą przebojową, zawsze zaczynała od relacji z uczniem.
Wanda przetrwała kryzys finansowy szkoły, zmianę właściciela, wstrząsy i przebudowy, wszystkie kolejne reformy sposobu nauczania. „Przetrwała” Montessori, Aktywną Edukację i No Bell. Nie chciała odejść na emeryturę („to nie dla mnie”). Pracowała z dziećmi do samego końca. Nadal była pierwszą, która domagała się szkoleń i pragnęła poznawać nowe metody pracy. Pozostała zawsze otwarta na zmiany, których była motorem w klasach I-III. Na parę tygodni przed śmiercią zwierzała się dyrekcji i koleżankom z pomysłów, które chciała wprowadzić w nowym roku szkolnym. Pozostawiła niedokończony niestety projekt zeszytu lektur oraz wiele innych planów.
Choć technicznie zabawne problemy Wandy związane z nauczaniem online czy na przykład używaniem drukarki stały się tematem sympatycznych anegdot, to jej podejście do uczenia i do dzieci wydawało się nierzadko nieporównanie bardziej „młodzieńcze” i nowocześniejsze, niż to reprezentowane przez nauczycieli młodszych od niej o całe dwa pokolenia. Młodość i otwartość to cechy osobowości, a nie wieku.
Wielcy reformatorzy i pionierzy bywają czasem dogmatykami i cele ideologiczne przesłaniają im człowieka, w tym wypadku – indywidualne potrzeby dzieci. Bywa też odwrotnie, kiedy osoby obdarzone intuicją i talentem pedagogicznym działają w sposób emocjonalny, uzależniając od siebie uczniów. Wanda potrafiła znaleźć złoty środek. Była postrzegana jako osoba bardzo ciepła, ale utrzymywała dyscyplinę i w klasie, i w zespole. Dawała dzieciom warunki do samorozwoju bez naruszania ich emocjonalnej autonomii. Nie była konformistką. Swoje uwagi i wątpliwości wypowiadała bez ogródek, czasem nawet z oburzeniem, choć szybko dawała się „udobruchać” i dochodziło do zgody. Była też zwolenniczką mówienia rodzicom „wszystkiego jak jest naprawdę”, bez owijania w bawełnę. Nie każda szkoła uznaje takie podejście. Z biegiem czasu okazało się jednak, że tego właśnie oczekują sami rodzice.
Wanda „wychowała sobie” w No Bell cały zespół związany z nauczaniem wczesnoszkolnym, którego była nestorką i przewodniczką, począwszy od nauczycieli, dziś już w wieku średnim, po osoby bardzo młode, nierzadko jeszcze na studiach. Można powiedzieć bez przesady, że stworzyła „szkołę nowoczesnej pedagogiki” w No Bell, w tym szkołę rozszerzonej metody Montessori, która ma szansę przeżyć swoją twórczynię o całe dekady. Jej duch pozostanie odczuwalny w tych murach, ponieważ trudno dziś zacząć jakąkolwiek pracę z dziećmi w No Bell bez odwołania do tego, co było jej pomysłem lub dziełem. Kiedy do naszej szkoły zaczęli przyjeżdżać na obserwacje i szkolenia dyrektorzy innych placówek, doradcy metodyczni na wizyty studyjne oraz nauczyciele, w tym także z zagranicy, spotykała się z nimi, opowiadając o swojej pasji i doświadczeniach. Nigdy nie dopadło jej (niestety częste wśród nauczycieli) wypalenie zawodowe. Wanda pozostawiła także swój ślad w Szkole Amerykańskiej, gdzie przez wiele lat (jeszcze w Warszawie, a następnie w Bielawie) uczyła dzieci języka polskiego. Mimo, że nie znała angielskiego, była ceniona w tej nowatorskiej placówce. Niewątpliwie jej model nauczania pasował bardziej do programu IB, niż do mocno skostniałego systemu polskiej edukacji.
W 1998 roku prowadzenie szkoły przejęła młoda entuzjastka świeżo po londyńskich studiach, Iza Gorczyca, która, zainteresowawszy się pedagogiką Montessori, wysłała Wandę i Mirkę na szkolenia, a następnie obserwacje w placówkach montessoriańskich na Węgrzech i w Czechach. Początkowo metoda Montessori była wprowadzana w nowopowstałym przedszkolu. W miarę, jak dzieci rosły, pojawiła się potrzeba adaptacji tej metodologii dla klas I-III. Pojawienie się Izy w mirkowskiej szkole przyniosło niezwykłą synergię, którą sama Iza określa jako „dream team”. Nie od dziś wiadomo, że 1 + 1 często równa się 5 albo nawet 7, jeśli między członkami zespołu pojawi się „to coś” nieuchwytnego. Tak było w przypadku Izy i Wandy. Połączenie reformatorskiego zapału młodej buntowniczki z intuicją, talentem i doświadczeniem pedagożki z Wodzisławia przyniosły efekty, o jakich im obu zapewne w tamtych latach nawet się nie śniło. Iza co roku wprowadzała kolejne zmiany i pomysły, dołączając do pedagogiki Montessori metodę projektów i dni projektowe, zasady Ashoki, Szkoły Budzącej Się, oceniania kształtującego, tutoring, lekcje i roczniki łączone oraz wiele innych. Każda z tych rewolucji odbywała się przy akompaniamencie głośnych grzmotów, w blasku błyskawic – i nie obyło się bez ofiar. Mało którą szkołę stać na pozostanie przez ponad 20 lat pionierskim ośrodkiem eksperymentów pedagogicznych na skalę nie tylko krajową. To, że statek i załoga No Bell nie zatonęły w czasie tych wszystkich ryzykownych przepraw, opłynęły cały świat dookoła wiele razy, odkryły nieznane lądy i dały początek zupełnie nowej krainie edukacji, zaś Konstancin-Jeziorna stał się znanym na świecie ośrodkiem nowoczesnego nauczania – jest zasługą przede wszystkim kilkorga pasjonatów, którzy nawigowali fregatą, uspokajali załogę i zapobiegali buntom na pokładzie, podczas gdy pani kapitan patrzyła w mapy i w gwiazdy, wskazując kurs. W tej grupce entuzjastów Wanda Banaszewska odegrała rolę kluczową. Jeżeli Iza Gorczyca jest Magellanem polskiej oświaty, to Wanda Banaszewska była jej nieustraszonym pierwszym oficerem i bosmanem, mądrze i skutecznie przekładającym zamysły kapitana na codzienną, żmudną pracę załogi. Synergia oznacza, że współdziałanie dwóch lub więcej osobowości albo czynników daje efekt znacznie przewyższający sumę autonomicznych możliwości uczestników takiego układu. W przypadku Izy i Wandy synergia ich osobowości zainicjowała całą sieć sprzężeń i relacji, bez których No Bell pozostałoby zapewne pięknym ale nierealnym snem.
Wielu młodszych nauczycieli i rodziców No Bell zapamięta Wandę głównie z charakterystycznych scen, jak nieustanne poszukiwania zaginionego kubka, notatek i okularów, uczniowskie gotowanie i pieczenie ciast (była zapaloną i znakomitą kucharką), czy akcja ogólnoszkolnego kiszenia ogórków. Mało kto wie, że kiedy wiele lat temu (ze względów kadrowych) Wanda przejęła na jakiś czas nauczanie języka polskiego w klasie IV, jednym z jej pomysłów było wprowadzanie czasowników dokonanych i niedokonanych poprzez … gotowanie na lekcji. „Zawodowi” poloniści zgłosili wówczas szereg wątpliwości argumentując, że specjalistka nauczania wczesnoszkolnego nie powinna zabierać się za tematy, o których nie ma pojęcia. Wówczas Wanda przyniosła i pokazała swój dyplom. Z wykształcenia była polonistką. Nauczycielką klas I-III została z racji talentu i pasji. Niewielu pamięta także, że to Wanda na prośbę uczniów stworzyła uczniowską ligę piłkarską i została jej pierwszym trenerem oraz sędzią (czy sędziną). Sama była wiernym kibicem lokalnej śląskiej drużyny i nie przeszkadzało jej występowanie po lekcjach w stroju sportowym, gdy dzieciaki z dumą przebierały się w koszulki swoich idoli. W 1999 roku po raz pierwszy zorganizowała konkurs literacko-ortograficzny, poświęcony co roku innemu tematowi, który stał się stałym elementem krajobrazu edukacyjnego w naszej gminie. Wanda dbała o każdy etap konkursu, wybierała teksty i formy zadań; zapraszała także autorów książek dla dzieci na spotkania z uczniami.
Wszyscy zapamiętają jej uśmiech i wesołe dzieci bawiące się za oknem. Wandę zawsze zachwycał sposób, w jaki dzieci odkrywają małe i wielkie sprawy. Uczyła je miłości, radości, nadziei i odwagi. Swoje młodsze koleżanki i kolegów uczyła indywidualizacji podejścia, twórczego myślenia i samodzielności. Dla wielu stała się nie tylko źródłem wiedzy o pracy z uczniami, lecz także nauczycielką życia. Dla dzieci była czasem panią „Bandą” lub „Wanną”, uśmiechem i bezpieczną przystanią, światem.
Nauczycielom łatwiej zdobyć „nieśmiertelność”, niż nawet poetom, ponieważ ich dzieło trwa i rozwija się w kolejnych pokoleniach, przydając im bądź to skrzydeł, bądź niestety uraz i kajdanów, a czasem owocuje tylko smutnym wzruszeniem ramion. Dzieło Wandy Banaszewskiej można porównać do naturalnego, samoodradzającego się ogrodu. Dobrze zaprojektowany i pielęgnowany ogród permakulturowy może ponoć wydawać coraz więcej owoców i trwać w równowadze przez dziesiątki lat po odejściu tych, którzy go stworzyli. Jest bardzo prawdopodobne, że świat nauczania i świat dziecięcych osobowości stworzony przez Wandę okaże się być takim właśnie ogrodem, który trwa i owocuje mimo, że głównego ogrodnika już w nim zabrakło. Tak będzie szczególnie wówczas, jeśli młodsi poprowadzą dalej jej dzieło.
Wspomnienie skreślił Tomasz Zymer (były nauczyciel języka angielskiego), na podstawie opowieści, między innymi: Mirki Słoneckiej, Izabelli Gorczycy, Grzegorza Babickiego, Aleksandry Krukowskiej, Marty Wojtkowskiej, Sylwii Stelmach, Piotra Buczka, Joanny Góreckiej, Marty Baran.